Odpoczynek Dionizosa
Skory do śmiechu, ale i do gniewnych uniesień. Nazywany Dionizosem z Jasła - od wielu lat zmaga się z winoroślą i jak mało kto zdążył wypracować sobie opinię na temat polskiego wina. Choć nie brak mu oponentów, wielu przyznaje, że od spotkania z nim rozpoczęła się ich przygoda z winem. Podpisanie ustawy winiarskiej w 2008 roku i Konwent Polskich Winiarzy zorganizowany w Jaśle, uznać można za symboliczne domknięcie pewnego etapu historii, którą sam dawno temu zaczął.
Góry, śpiwory i lina
Zdaje się, że stuknęło ćwierćwiecze odkąd przy domu posadziłeś pierwszą sadzonkę winorośli...
Szczerze mówiąc te początki nikną trochę w pomroce dziejów. W 1982 roku posadziłem pierwszy krzew, ale szpalery winorośli założyłem w 1984. Dużo się pozmieniało od tego czasu.
Kiedy patrzysz teraz na winnicę, na to jak wyglądało i wygląda Twoje zawodowe i prywatne życie myślisz sobie - "warto było?"
Bez wątpienia. Szczerze mówiąc, to co mam, jest właściwie esencją tego, co zawsze starałem się uzyskać od życia. Zawsze chciałem robić coś innego niż wszyscy, coś nietypowego. Zanim zainteresowałem się winoroślą, zajmowałem się wieloma różnymi, czasem nieco oryginalnymi rzeczami. Na przykład przez 6 lat prowadziłem warsztat, w którym szyłem kołdry i śpiwory puchowe. Ten pomysł wziął się z zainteresowań górskich, bo w tym czasie zajmowałem się taternictwem i alpinizmem. To była istotna część mojego życia - stąd też wzięła się moja przynależność do Polskiego Związku Alpinizmu. To były ciekawe czasy. Pamiętam, że jako instruktor taternictwa szkoliłem kiedyś komandosów. Miałem też wtedy wspaniałych kolegów, wielu z nich już nie ma - zginęli w górach.
Wracasz w góry? Masz jeszcze na nie czas?
Mam teraz dużo czasu. Tyle, że nie mam się z kim wspinać. Młodzi ze mną nie chcą a wszyscy moi dawni partnerzy "z liny" są w tej chwili dokładnie spacyfikowani przez żony (śmiech). Kiedyś próbowałem wziąć jednego w skałki. Pojechaliśmy z rodzinami. No i nie było wspinania, bo ledwie zaczęliśmy, jego żona, trzymając go niemal za nogawki spodni, zaczęła błagać, by tego nie robił (śmiech). A szkoda, bo wspinanie się to sport dla wszystkich. Sam, kiedy miałem trzydzieści parę lat miałem przez jakiś czas partnera wspinaczkowego, który był już wtedy po pięćdziesiątce - wchodziliśmy i zaliczaliśmy wspólnie "szóstki" - drogi wysoko postawione w skali trudności wspinaczkowej. Mimo 50 lat sprawność, doświadczenie i technika mojego kompana załatwiały wszystko. Trochę tak jak z winem...
Po śpiworach przyszedł czas na...?
...handel zagraniczny (śmiech). W latach 70., jak wiele innych osób z okolicy, intensywnie wyjeżdżałem na południe, głównie na Słowację i Węgry. Dla podreperowania rodzinnego budżetu handlowałem nieoficjalnie, sprzedając różne towary i przywożąc dolary. Przyniosło to i dodatkowy skutek - tam spotkałem ludzi ze środowiska winiarskiego, oglądałem winnice, piłem wino. I wtedy złapałem bakcyla. Zresztą, wino gronowe nie było dla mnie czymś zupełnie obcym. Pamiętam, że w latach szkolnych, zamiast podłych, tanich win, z kolegami smakowaliśmy riesling silvani czyli węgierski müller thurgau sprzedawany w ładnych, smukłych butelkach. Był to cienkusz, ale jego aromat i smak pamiętam do dziś. To też był pewnie jakiś przyczynek do późniejszych zainteresowań.
Nauka
Wygląda na to, że dojrzewałeś do wina na kilku etapach swojego życia
Tak. I wreszcie dojrzałem. W 1980 roku kupiłem działkę na stoku, niedaleko ruin zamku Golesz, gdzie w tej chwili znajduje się dom i winnica, w sumie 40 arów. Później dokupiłem drugą i trzecią parcelę, aż uzbierało się tutaj około hektara. Druga, nowa winnica jest 3 kilometry stąd, ma podobną powierzchnię. Kupiłem ją na przełomie lat 1998-1999. Jest w pełni zagospodarowana. Na działce tej rozpoczęliśmy niedawno budowę dużego obiektu, gdzie znajdzie się miejsce na piwnicę, produkcję wina, ale i pomieszczenia biurowe oraz mieszkalne. Teraz są wykonane fundamenty, a w przyszłym roku będziemy realizować z synem drugi etap budowy. Do stanu dzisiejszego dochodziłem oczywiście stopniowo. Najpierw były pojedyncze sprowadzane i przywożone - nierzadko w pełnej konspiracji na granicach - sadzonki. Polegałem wtedy na sugestiach tamtejszych winiarzy, miałem więc w winnicy, np. müller thurgau. Szybko jednak się zorientowałem, że to nie jest właściwy wybór. W tym czasie trafiły jednak do mnie też takie odmiany jak bianca czy perła zali, które do tej pory są w mojej winnicy. Wtedy zacząłem poszukiwać odmian, które są odporniejsze, bardziej nadające się do chłodnych klimatów. Nagabywani znajomi winiarze dawali mi sugestie. Jednak pamiętajmy, że ich winnice były położone na południe od Karpat a moja na północ, klimatyczne różnice były więc spore i nie zawsze udało się dobrze trafić.
Trzeba było zacząć szukać w innych miejscach i inną drogą?
Otóż to. Zacząłem więc odwiedzać instytuty winiarskie i naukowe placówki. Dzięki mojemu koledze ze Słowacji, winiarzowi Stefanowi Branna z którym znamy się i współpracujemy od niemal 20 lat - miałem kontakt ze winiarską stacją doświadczalną, której Stefan był pracownikiem. Miał możliwości pozyskiwania materiału i doskonale się na tym znał. Poza tym, wielu kolegów naukowców z Węgier polecało mi odmiany, które przywoziłem i eksperymentalnie sadziłem. Sprawdzałem jakość roślin i owoców, cechy uprawowe, robiłem też oczywiście wino. W tym czasie część ludzi w Polsce chętnie zajmowała się winoroślą, ale swoje zainteresowanie kończyła na uprawie odmian do bezpośredniej konsumpcji. A mnie od samego początku najbardziej interesowało winiarstwo.
Jak dalej rozwijały się kontakty?
Rozszerzyły się na Morawy - była to wyższa szkoła winiarska w Lednicach a później ekipa stacji doświadczalnej z Velkich Bilovicach, głównie Miloš Michlovský i František Mádl, którzy wtedy tam pracowali. To dzięki nim nawiązałem również kontakt z mołdawskim instytutem winiarskim w Kiszyniowie. Było w czym przebierać, bo mają tam 1,5 tysiąca odmian w kolekcji. Później były wizyty w Odessie, w instytucie winiarskim Magaracz na Krymie. Próbowałem tam coś dla siebie znaleźć, mimo, że to przecież zupełnie inny klimat. Regularnie kontaktowałem się korespondencyjnie z naukowymi placówkami w Kanadzie, Stanach Zjednoczonych czy Niemczech.
Jaką metodę przyjąłeś w tych poszukiwaniach?
Metoda i kolejność działań były zawsze te same: latem podczas wizyty w instytutach typowałem dobrze zapowiadające się odmiany - brałem pod uwagę opinie hodowców, naukowców, sporządzałem listę i składałem zamówienie. W zimie następowało sprowadzenie materiału do rozmnażania, robienie sadzonek a później ich sadzenie i sprawdzanie przez kolejne lata. Taką metodę działań utrzymuję do tej pory.
Sprowadzając wtedy sadzonki nie miałeś tej wiedzy, którą dysponujesz teraz, jak się wtedy dokształcałeś. W Polsce nie było wtedy zbyt bogatej literatury
Rzeczywiście, oprócz starych wydań Madeja (Stanisław Madej "Winorośl" Warszawa 1957 - przyp. MK), było tylko kilka innych skromnych pozycji, m. in. książeczka Kaszuby, z którym niedawno nawet udało mi się spotkać i podyskutować (Mieczysław Kaszuba, "Winorośl", Warszawa 1987 - przyp. M.K.). Wtedy to chyba była jedyna, aktualna książka traktująca sprawach uprawy winorośli. Najwięcej nauczyłem się chyba ze słowackich - wtedy jeszcze czechosłowackich - specjalistycznych podręczników akademickich, np. "Cięcie i formowanie winorośli" Vereša "Ochrona winorośli" Vanka, to jest wiedza ciągle aktualna i podręczniki te są wznawiane. Pamiętam jak w 1986 roku podczas wyprawy w Himalaje Garhwalu czekając na poprawę pogody czytałem książkę Vereša po raz któryś z rzędu! Zawsze miałem taką samą zasadę - bez względu na to, czy znałem czy nie znałem dany język, jak tylko spotykałem jakąś publikację dotyczącą winorośli i wina - kupowałem ją. Myślę, że jeśli ktoś chce się naprawdę uczyć, wyda chętnie pieniądze nawet za jedną drobną rzecz, którą się z takiej, nawet w połowie niezrozumiałej książki, dowie. To podstawa. Ja czułem w sobie pasję - uczyć się i eksperymentować było mi łatwo.
Eksperymenty
Często podkreślasz że Twoja winnica ma charakter eksperymentalny. Te ciągłe weryfikacje sadzonek i testy, to główne zadanie, które sobie wyznaczyłeś czy też może jest to raczej jakaś forma asekuracji, na tej zasadzie, że zawsze możesz niezobowiązująco powiedzieć "ten eksperyment się nie udał"?
Dla mnie te wszystkie próby zawsze były najważniejsze, najbardziej kształcące. Nie chodziło mi nigdy o kolekcjonowanie odmian, zgromadzenia jak największej ich ilości, choć w tej chwili w winnicy znajdziesz ich pewnie około 200. Sprawdzanie i testowanie odmian to mój konik, ale jest jeszcze coś. Jeśli głęboko zastanowimy się w jakim momencie jest w tej chwili polskie winiarstwo, to zdamy sobie sprawę z tego, że odpowiednia selekcja sadzonek to temat kluczowy - chcę to bardzo mocno podkreślić. Dlatego doświadczalny, eksperymentalny charakter winnicy Golesz zawsze był, jest i będzie. Zauważ, że wszyscy ci ludzie w Polsce, którzy zakładają winnice i sadzą rozmaite sadzonki, w ten eksperymentalny nurt mocno się wpisują. To jest już właściwie drugi etap doświadczeń, bo często w różnych częściach Polski ludzie sadzą to, co ja sprawdziłem i im rekomenduję. Zmagając się z materią uprawy na własnym terenie, ludzie ci wnoszą wkład swoich doświadczeń w całość naszych starań o wybranie najlepszych odmian do uprawy w naszym kraju. Konwent Polskich Winiarzy jest tego najlepszym przykładem - ludzie wymieniają doświadczenia, mogą porównać wina. Na to, by w Polsce wykrystalizowała się jednoznacznie kwestia najlepszych odmian jeszcze trzeba poczekać. Warto to przypomnieć tym, którzy myślą, że w tej sprawie ktokolwiek powiedział ostatnie słowo. Cały winiarski, pozornie ustabilizowany świat, cały czas się przecież zmienia i szuka nowych rozwiązań. Dzieje się też tak w świecie odmian winorośli. Sam mam na to dobitne dowody, że niektóre odmiany "pracują" ze znakomitymi efektami 10-12 lat a później następuje jakiś fatalny spadek możliwości tych odmian...
Nie sądzisz chyba, że pozwolę Ci na tym zakończyć wątek. Zdradź o jaką odmianę chodzi
Wiszniowyj rannyj... Jest mi przykro, bo niektórym ludziom w swoim czasie ją zarekomendowałem. Pozostaje liczyć, że w innych winnicach po prostu sprawdzi się lepiej... Ja po latach uprawy tej odmiany wyniki mam dziwne - wiszniowyj chyba się łatwo degeneruje na ciężkich glebach. Na początku pięknie owocuje, nie choruje, wykazuje względnie dobrą odporność, ale później... Albo zmarznie, albo złapie go mączniak rzekomy lub właściwy, przymrozki go osłabią. Same kłopoty. To jednak jest ryzyko eksperymentu. Na usprawiedliwienie chcę dodać, że w czasie kiedy ją wytypowałem jako dobrą na czerwone wino, nie znaliśmy ani regenta ani rondo.
Pojawienie się tych dwóch czerwonych odmian zmieniło nieco Twoje przekonania?
Tak. Szczególnie regent dobrze zaznaczył swoją obecność. W tej chwili uważam, że pod wieloma względami jest bardziej wartościowy od ronda - jest odporniejszy na mróz, przymrozki i choroby. Trochę później niż rondo dojrzewa, ale w dobrym roku jest w stanie skoncentrować znacznie więcej cukru. Regent jest bardziej przewidywalny i mniej kapryśny niż rondo, dlatego teraz podczas szkoleń próbuję ludzi trochę do ronda zdystansować.
Oprócz odmiany wiszniowyj rannyj masz jakieś inne złe doświadczenia?
Jest sibera na którą też trzeba uważać - początkowo bardzo ładnie dojrzewała, ale później wszystko się pogorszyło i nie jest tak dobra, jak w początkowych latach. Jest też trochę mojej winy w tym, że zbyt wcześnie zacząłem ją rozpowszechniać, ale trudno - w tym wypadku nie można było czekać 20 lat aż zacznie się coś polecać, prawda? Trzeba więc mieć na siberę baczenie, być może na innych glebach wypadnie lepiej - wiem, że na Słowacji, na innym stanowisku owocuje bardzo ładnie.
Okazuje się więc, że - tak jak zawsze - najlepszym weryfikatorem eksperymentów jest czas?
Zgadza się. Wszyscy jesteśmy obarczeni elementem ryzyka poddając winnice jego działaniu. Osoby, którym pomagałem przy zakładaniu winnic, czy osoby korzystające z moich książek też to ryzyko podejmują. Ja sam co roku coś wycinam i sadzę nowego. I nie liczę kosztów. Tak po prostu musi być - ponoszę je i dzielę się doświadczeniami z innymi. Z tego też powodu radzę, by sadzić na niewielkim areale kilka odmian, bo każda nowa winnica to nowe poletko doświadczalne na innym siedlisku, gdzie szczepy inaczej reagują. Dzięki tym paru krzaczkom będzie można zdobyć kolejne doświadczenie dla siebie i innych.
Ile odmian winorośli przewinęło się przez Twoją winnicę?
Trudno to dokładnie policzyć, ale myślę, że z 500. na pewno. Teraz jest w winnicy około 200., ale w przyszłym roku będzie ich zdecydowanie mniej, bo chcę dokonać radykalnej selekcji. Na przykład deserowe, wschodnie odmiany, które są niesłychanie wrażliwe, pójdą do wycięcia. Zostawię może kilka.
W takim razie w oparciu o doświadczenie Twoje i ludzi, którym pomagasz założyć winnice, które odmiany przeznaczone do produkcji wina w Polsce można wyróżnić w tej chwili jako najbardziej obiecujące?
Wszystkie te odmiany to mieszańce, może z kilkoma wyjątkami. Gdybym miał posadzić viniferę posadziłbym zweigelta, który wypada całkiem nieźle przede wszystkim ze względu na plenność. Pozostałe są słabo plenne, nie wymagają redukcji plonów, ale jest z nimi problem - kiedy jest zimno nie chcą owocować, mimo, że są okrywane na zimę. Z białych odmian byłby to traminer. Obiecująca była milia, podobnie jak inne aromatyczne krzyżówki traminera. Tyle, że problemem jest tu plenność. Rozumiem, że plon ma być niski, ale bez przesady - nie można tracić czasu i sił na mikroskopijne ilości wina. Chodzi o ogólny rachunek ekonomiczny takiego przedsięwzięcia.
Dobre są odmiany mieszańcowe średnioodporne a nieco szlachetniejsze - wino dobrze z nich wykonane ma z pewnością wartość handlową. Druga grupa to odmiany odporne, ale niżej jakości: leon millot, cascade (jako odmiana do kupaży, w wydaniu solo nie jest zbyt ciekawa), Marechal Foch. Interesująco wypadają nowe odmiany, jak np. odporny frontenac, czy trochę zagadkowy, ale ciekawy heridan - niewiele wiemy o jego pochodzeniu, jest to prawdopodobnie jedna z selekcji Uniwersytetu w Minessocie. Obiecujące są też najnowsze odmiany z hodowli Elmera Swensona jak np. sabrevois czy hit z Minessoty - marquette. To odmiany, które wytrzymują nawet do minus 35 stopni, dając przy tym interesujące wina.
Z mniej odpornych odmian wyróżnić trzeba oczywiście rondo i regent, ewentualnie cabernet cortis, czy austriacki resler, który okazuje się bardziej obiecujący niż rathaj. Przeszkolonym winiarzom z zachodniej części Polski dobrze może wypaść wspomniany już zwaigelt. Wiem, że niektórzy próbują z pinot noir, co dla mnie jest zupełną abstrakcją.
Vinifera - (nie)chęć szczera
Dlaczego tak negatywnie podchodzisz do prób z vitis vinifera?
Zasada jest prosta - w przedszkolu nie mówi się o różniczkach i całkach, tylko czyta się elementarz. To oczywiste, trzeba się uczyć na odmianach łatwych. Tak, jak Anglicy uczyli się na seyvalu a teraz próbują się z trudniejszymi odmianami. Po co podnosić sobie od razu bardzo wysoko poprzeczkę? Już na samym początku skazujemy się w ten sposób na niemal pewną porażkę. A przecież najważniejsze, żeby na starcie się udało, żeby otrzymać dobrą jakość wina. Nasze raczkujące winiarstwo powinno być realnym działaniem a nie mrzonką oparta na pobożnych życzeniach.
Czyli początkującym odradzasz viniferę?
Zdecydowanie tak, chyba że ktoś rzeczywiście dysponuje dobrym, ciepłym siedliskiem, np. gdzieś w lubuskiem. Na początek można więc sadzić nie tylko same mieszańce, ale żeby chociaż była ich przewaga w winnicy. Dla pewności końcowego efektu. Przecież nam winiarzom zależy nie tylko na tym, by zrobić dobre wino, ale żeby jeszcze na tym zarobić! W tym tkwi zasadnicza różnica pomiędzy "wiecznymi" działkowcami, a przyszłymi winiarzami. Osobiście zdecydowanie wolę dobrego regenta od kiepskiego caberneta, którego jest pełno w winiarskim świecie!
W porządku, jednak muszę o to zapytać - w ostatnim czasie w Twoich winnicach przybyło vinifery...
Tak, założyłem kolekcję, ale bez przekonania, chciałem samemu sprawdzić (już po raz drugi), jak to jest. Oprócz zweigelta jest wegierski turan, domina, dunaj, pinot noir precoce. Z białych: traminer, milia, cserszegi füszeres, zenit, ortega, ale z nimi ciągle ten sam problem - po cięższej zimie nie chcą owocować, mimo okrywania. Wybierałem odmiany wcześniejsze, odporniejsze na szarą pleśń, bo na Podkarpaciu trzeba na nią szczególnie uważać. Z ochroną wpomnianych odmian nie ma większego problemu. Jednak winom z nich w cieplejszych latach brakowało kwasowości, były miękkie. Wypadły więc na naszych glinach raczej słabo.
A wracając do mieszańców - myślę, że w Polsce powinien przyjąć się hibernal, który bardzo ładnie udaje się Wojtkowi Włodarczykowi w Winnicy Pańska Góra w Małopolskim Przełomie Wisły, czy Markowi Tomczykowi w winnicy Św. Roch pod Rzeszowem, który właśnie zdecydował się poszerzyć areał hibernala. To pokazuje dobrą drogę - koncentrować się na tym, co się udaje. Wspomnieć chcę też w tym miejscu takie najnowsze odmiany jak adalmiina, la crescent, st. pepin, prairie star, st.croix, sabrevois, marquette. Chcę się nimi zająć zupełnie na serio i dokładnie je sprawdzić.
A co z jutrzenką? Doświadczenie pokazuje, że to jest chyba obiecująca odmiana. Jest ona - może nie wszyscy o tym wiedzą - autorską, uzyskana przez Ciebie odmianą. Nie myślałeś, by ją zarejestrować?
Pozbierałem wszystkie papiery, ale kosztów i procedur jest dużo, nie wiem czy gra warta jest świeczki... Tak na prawdę to nie chcę na niej zarabiać, a i tak zorientowani wiedzą, że to moja odmiana. Muszę sprawdzić ją na innych siedliskach. Trzeba pamiętać, że jest to odmiana co najwyżej średnio odporna. W mojej winnicy w tym roku mączniak rzekomy na przykład w pierwszej kolejności zaatakował jutrzenkę. Ostatnio na Węgrzech pokazałem wino z niej zrobione. Spotkało się z uznaniem. To cieszy. Eksperymentuję cały czas, robię wstępne selekcje, rozmnażam. I będę przez kolejne lata sprawdzać. Jednak hodowla jest uciążliwa i niewdzięczna a poza tym jest kosztownym przedsięwzięciem. Profesjonalny cykl sprawdzania odmiany to minimum 15 lat. Nic dziwnego, że nie jest to zajęcie dla jednego człowieka - na świecie zajmują się tym po prostu winiarskie instytuty naukowe. Na moją skalę dobre trafienie z krzyżówką jest jak dobre trafienie w totolotka...
Jak wyglądają eksperymenty w winiarni?
Na to tez trzeba mieć czas i możliwości. Eksperymentowałem z winem lodowym, słomkowym i likierowym, które technologicznie są najprostsze do wykonania i na które w Polsce myślę będzie (jeszcze długo) popyt. Raz na jakiś czas mam surowiec albo na tyle czasu, by się takim winem zająć. Dobrze sprawdza się tutaj właśnie jutrzenka czy elmer. Wino ładnie się rozwija i nawet nie szkodzi mu lekkie utlenienie. Wino ma dzięki temu bardzo fajny rejestr aromatyczny.
Doszliśmy do kwestii, która osobiście mnie bardzo intryguje. Chodzi mianowicie o potencjał polskich win do dojrzewania. Przyglądam się temu procesowi z zainteresowaniem. Otwieram co jakiś czas rozmaite butelki wina od naszych producentów. Nie zawsze jest dobrze... Mam podejrzenie, że jeszcze przez jakiś czas może to być bolączka polskich win. Jakie są Twoje odczucia w tej materii?
Jest coś na rzeczy. Pierwszym problemem jest z pewnością przedwczesne butelkowanie. Jeżeli stosujemy tradycyjną technologię - nie "przyspieszamy" wina, nie klarujemy go, itd., to mogą pojawić się problemy. Zawsze powtarzam na szkoleniach, że wino powinno poleżeć 1,5 roku zanim zacznie się je butelkować. Poza tym, wiele polskich win nie nadaje się po prostu do dłuższego leżakowania, są to wina lekkie świeże i takie powinno się je pić. Nie każde wino nadaje się więc na przechowanie. Ważna jest też kwestia technologii - nawet jeśli nie stosujemy stabilizacji, klarowania, filtrowania to musimy zachować odpowiedni poziom higieny w winiarni. To oczywiście winiarskie abecadło, ale nie wszyscy nasi winiarze jeszcze je całe znają. Powinno się dawać winom odpocząć, pozwolić samodzielnie oczyszczać starając się jak najmniej interwencyjnie działać. Oczywiście zaskoczenia po dojrzewaniu wina mogą się pojawić - różna jakość surowca czy użytych drożdży może przecież wpłynąć na efekt finalny.
A jak oceniasz potencjał swoich win?
Dla win białych 2-3 lata, dla czerwonych 3-5. Gdzieś w piwnicy mam jeszcze chyba seyval blanc z 1999 roku. O ile pamiętam ostatnią jego degustację był w bardzo dobrej kondycji.
Zmiana warty czyli eskadra Myśliwców
Jak w tej chwili rozkładają się obowiązki i podział prac w winnicy Golesz?
Nastąpiły zmiany - przekazałem gospodarstwo synowi. Od 3 lat Bartłomiej organizuje i prowadzi wszelkie prace w winnicy i w gospodarstwie szkółkarskim, które wymaga najwięcej wysiłku. Bartek skończył studia na Akademii Rolniczej w Lublinie, teraz się wdraża - 2 hektarowa winnica, 1-hektarowa szkółka, 100 tysięcy sadzonek, prowadzonych na czarnej folii tak, jak robi się to na całym świecie. Jest przy czym pracować. Bartek zarządza wszystkim sam, do prac interwencyjnych zatrudniamy ludzi. Podjęte są inwestycje, kredyty. Słowem - winnica na pełnych obrotach.
Rok 2008 okazał się przełomowy dla polskiego winiarstwa - mam tu na myśli oczywiście kwestie podpisania ustawy winiarskiej. W przyszłym roku niektórzy zdecydują się sprzedawać wino. A Winnica Golesz? Koncentrujecie się na szkółce czy wychodzicie na rynek z winem?
Decyzję podjął Bartek. Ja oczywiście radzę mu i podpowiadam. Oczywiście myślimy o sprzedaży wina. W budowie jest obiekt przeznaczony do jego produkcji, bez tego obiektu nie ruszymy tak, jakbyśmy chcieli. Nie możemy robić wina w prymitywnych warunkach. Ważna jest dla nas kwestia czy Bartek będzie musiał zakładać działalność gospodarczą czy nie - tego ciągle nie wiemy, mimo ustawy ciągle mamy brak przepisów wykonawczych. Czy rolnik może sprzedawać efekty swojej pracy czyli wino i nie płacić podatku dochodowego? Czy rolnik może zgłosić obowiązek podatkowy nie będąc przedsiębiorcą? Dużo pytań a wiele będzie zależeć od interpretacji urzędników z różnych instytucji. A z tym bywa różnie.
Poza tym, żeby wejść na rynek, trzeba mieć z czym. No bo jak? Zacząć działać z 3-4 tysiącami litrów wina? Moim zdaniem trzeba być przygotowanym na 20-30 tysięcy butelek. To jest zwyczajna kwestia skalkulowania kosztów i zysków. Koszty muszą się amortyzować. Przecież każdą partię wina trzeba zbadać a za analizę trzeba zapłacić 800 zł a to przecież nie jest całość ponoszonych kosztów. Nie warto zawracać sobie głowy takimi działaniami, jeśli dysponujemy niewielką ilością wina. Dlatego my nie zgłaszamy win, nie wchodzimy na razie na rynek, bo nie jesteśmy jeszcze do tego przygotowani. Teraz trzeba popracować nad przetarciem kolejnych biurokratycznych szlaków. Dobrze, żeby ktoś inny spróbował się wziąć z tym za bary. Ja nie mam ambicji, by w tej kwestii być pierwszym.
Dużo spekuluje się na temat przyszłych cen polskiego wina. Jaką masz opinię na ten temat?
Tutaj powinni wypowiadać się profesjonalni degustatorzy którzy znają relacje między jakością a ceną. Ja oczywiście wielokrotnie robiłem zestawienia i porównania na spotkaniach i degustacjach. Muszę powiedzieć, że na tle wielu win na naszych sklepowych półkach nasze prezentują się całkiem dobrze. Oczywiste jest, że nie będą to wina za kilka złotych. Chyba, że ktoś zrobi wino złe i będzie próbował je sprzedać taniej. Myślę, że absolutne minimum za uczciwie zrobione wino to jest 15 złotych, ale wiem też, że lepsze wina sprzedadzą się za więcej niż 30 zł. Wedle moich obliczeń na dobrej butelce winiarz powinien zarobić minimum 5 zł. A na butelce bardzo dobrego wina nawet 10 zł. Myślę tu o czystym zysku z pojedynczej butelki. Proszę sobie policzyć dochód z jednego hektara z którego powiedzmy da się wyciągnąć 5 tysięcy litrów czyli około 7 tysięcy butelek. Jak widać to daje całkiem dobre pieniądze.
Jest jednak i druga strona medalu. Jak tylko pojawia się szansa na zarobienie pieniędzy, natychmiast znajdują się cwaniacy. Znam różne przypadki. Niektórzy nie chcą się męczyć uprawą winorośli i przywożą, np. tani moszcz z Węgier lub jeszcze bliższej Słowacji i robią na chybcika wino. Jest też proceder dodawanie owocowych soków i koncentratów do wina. O takie występki się boję, bo mogą skompromitować polskie wino.
Dużo mówi się też o enoturystyce jako dodatkowej szansie dla polskiego wina
To jest dobry model działania. Podkarpacie jest dobrym na to przykładem - to region turystyczny który z roku na rok staje się coraz bardziej atrakcyjny. Wino jako produkt nazwijmy to "turystyczny" znakomicie wpisuje się w koloryt i atrakcyjność regionu. To połączenie wina i turystyki nabiera realnych wymiarów. Programy, który realizujemy - "Podkarpackie winnice" i "Na winiarskich ścieżkach Podkarpacia" dokładnie obejmuje takie zagadnienia jak sprzedaż wina w formie degustacji, połączonej ze zwiedzaniem winnicy czy innymi atrakcjami. Takie działania bez dwóch zdań dają świetne możliwości i koniec końców lepsze zyski niż sprzedaż tego samego wina do sklepu. Po co butelkować wino, skoro można sprzedawać je na karafki, czy dzbanki we własnym gospodarstwie, restauracyjce czy gospodzie? W naszym regionie ciekawostką jest moja rodzinna Trzcinica, znajdujący się tam zabytkowy kościół św. Doroty czy niedaleko położony skansen Karpacka Troja to miejsca, które generują przyjazd wielu turystów. A tam w okolicy są już winnice...
Na czym koncentrują się teraz działania Polskiego Instytutu Winorośli i Wina?
Nasze działania wspólne i indywidualne kładą nacisk na szkolenia i wdrażanie wspomnianych programów. Jeździmy więc z kandydatami na winiarzy odwiedzając różne naukowe placówki, zapewniając odpowiednie szkolenia i prezentacje. Potrzebujemy już naprawdę konkretnej wiedzy - winiarskie szkoły czy instytuty nie mogą nas już zbywać ogólnymi tematami Chcemy konkretów, szczegółów dotyczących uprawy, winifikacji, detali dotyczących aplikacji nawozów, parametrów moszczu, fermentacji malolaktowej, itd. Cieszę się, że zawiązaliśmy tę fundację i że nasza aktywność przynosi wymierne efekty choć czasem mamy zupełnie odmienne zdania i koncepcje. Musze jednak z goryczą w tym miejscu wyznać, że w środowiskach winiarskich w Polsce nie zawsze dzieje się dobrze. Są wielkie oczekiwania, ale brak chęci do działania, nierzadko prywatne ambicje biorą górę nad wspólnym dobrem. Ale zostawmy ten temat, nie chcę go drążyć...
Rozmawiamy przed 3. Konwentem Polskich Winiarzy. Zostały ostatnie przygotowania. Zapowiada się ciekawie
Oj, tak. Pamiętam pierwszy, po części improwizowany konwent w Warszawie. Rok później w Zielonej Górze, gdzie ładnie udało się zaakcentować najstarsze polskie tradycje winiarskie. Przyznam, że ten drugi konwent pozwolił zawiązać dobre relacje miedzy Podkarpaciem a Zieloną Górą. Na koniec tamtego konwentu zaproponowałem Jasło jako miejsce następnego spotkania. Cieszę się, że udało się to zrobić. Mam nadzieję ze impreza wypali.
Co dalej będzie robił Dionizos z Jasła?
Winnica jest już w rękach Bartka. Ja też mam co robić - szkolenia, konsultacje, mam nową książkę w planach. Ja już się ciężko napracowałem. Wystarczy. Czas trochę odpocząć, oczywiście aktywnie. Jak zawsze, chciałbym cieszyć się życiem i robić to, co najbardziej lubię.