Europejskie, czyli polskie
Wejście do Unii Europejskiej potrafi zmienić sytuację nawet najbardziej "niszowych" przedsiębiorców. I to często w bardzo zaskakujący sposób, bo jednocześnie i na dobre, i na złe...
W powodzi tysięcy "unijnych" zmian prawa, które przeszły w ostatnich latach przez Sejm i Senat, ta jedna mogła bez trudno zginąć. Bo ile osób w Polsce wiedziało, że jest coś takiego jak ustawa winiarska regulująca wyrób wina? I że przez lata - w świetle tej ustawy - produkcja prawdziwego wina (czyli z winogron) nie była w Polsce formalnie możliwa. A jeszcze bardziej niemożliwa była jego sprzedaż?
Wchodząc do Unii, ustawę musieliśmy zmienić i dostosować się do unijnych zasad. I tak się stało, choć nie bez przebojów. Efekt jest taki, że teraz polski wytwórca wina może przynajmniej rozważać sprzedaż efektów swojej pracy.
I właśnie przed takim dylematem (sprzedawać czy nie) stoi znany producent wina w Polsce Roman Myśliwiec, właściciel winnicy Golesz w Jaśle. "Gazeta" - i inne tytuły - opisywała go już wielokrotnie. Trzy lata temu, gdy "Magazyn Gazety Wyborczej" drukował duży reportaż o Myśliwcu, wydawało się, że choć uprawia on winorośl od 20 lat i wie o niej więcej niż niejeden młody właściciel winnicy we Włoszech czy Francji, nie ma szans sprzedać choćby jednej butelki. Więc koncentrował się na sprzedaży sadzonek.
Teraz może sprzedawać - ale jeszcze się waha. Myśliwiec nie jest sam. W Polsce działa jeszcze kilka winnic, które są na progu rozpoczęcia komercyjnej sprzedaży - głównie na Dolnym Śląsku.
Miniformat, maksizyski?
- Nowa ustawa zmieniła dwie rzeczy. Po pierwsze, na lepsze zmienił się klimat wokół polskiego winiarstwa. Po drugie, teraz nie trzeba pozwolenia ministra rolnictwa na rozpoczęcie produkcji - mówi Myśliwiec. - Jak ustawa została przegłosowana, to od razu po krakowskim środowisku winiarzy zaczął krążyć, pół żartem, pół serio pytanie - to kto teraz będzie sprzedawał "Myśliwca"? - śmieje się.Myśliwiec wyprodukował już - chyba jako pierwszy w Polsce - partię kilkuset butelek z etykietą, z nazwą "apelacji", ale jeszcze bez ceny i paska akcyzy. Bo nie były na sprzedaż.
Dlaczego właściciel winnicy Golesz waha się przed wejściem na rynek? - Może w tym roku spróbuję przetrzeć szlak - mówi. - Ustawa to nie wszystko. Trzeba jeszcze otrzymać np. zgodę sanepidu oraz, co chyba najtrudniejsze, urzędu kontroli skarbowej - mówi.
- Problemy będą, ale wszystkie do przezwyciężenia. Nie demonizowałbym ich - uważa z kolei Wiktor Bruszewski, enolog z krakowskiej Akademii Wina "Iceo". - Przecież w każdej działalności gospodarczej trzeba się trochę poboksować z urzędami... - dodaje.
Myśliwiec jest jednak przekonany, że nawet jeśli nie on, to inni winiarze mogą wejść na rynek. Bowiem produkcja wina może się okazać - przekonuje - dobrym, niszowym biznesem. Choćby dla wielu rolników z Podkarpacia albo okolic Zielonej Góry, jeśli tylko będą chcieli zaryzykować.
Policzmy: zysk może się pojawić już w wariancie "mini". Pięć arów (500 m kw.) to około 250 krzewów, które - po trzech latach pielęgnacji - mogą dać do 1000 kg owoców. A to wystarczy na 500 litrów wina. Licząc po 10 zł za butelkę (a to cena raczej zaniżona) - do kieszeni trafia 5 tys.
A koszty? 250 sadzonek to około 2 tys. zł. Paliki i drut - 500 zł. Urządzenia (m.in. prasa do wina, pojemniki do fermentacji) - ok. 2 tys. zł. A przecież raz zasadzona winnica, jeżeli jest pod dobrą opieką, owocuje nawet i 50 lat.
Ten niszowy biznes może się okazać nie taki mały, jeżeli pod rozwagę wziąć wariant "maksi" - zdaniem Myśliwca optymalny dla polskich warunków (a przynajmniej dla Podkarpacia), czyli 1 hektar pod winnicę. Co prawda koszt początkowy wyniósłby około 50 tys. zł, jednak taka winnica dałaby 10-15 ton owoców.
Skupiając się na jakości (czyli redukując liczbę zbieranych owoców do maks. 10 ton), taka winnica może dać 7 tys. butelek. A za każdą butelkę - biorąc pod uwagę jego jakość - można żądać 20-25 zł. Biorąc pod uwagę koszty (butelka za 60 gr, etykiety, robocizna, transport, podatki itp.) - na każdej butelce wina można zarobić do 10 zł. - To daje 70 tys. zł rocznego zysku. Jakkolwiekbyśmy liczyli, opłaca się - mówi Myśliwiec.
Winnica to nie wszystko
On na swoich 1,5 ha winnicy skoncentrował się na sadzonkach. Wino było szlachetnym produktem ubocznym, rocznie 2-3 tys. litrów. Jednak nawet taka ilość wprowadzona na rynek przyniosłaby wielki zysk: Myśliwiec ocenia, że jedna butelka jego flagowego wina (Rondo) mogłaby osiągnąć cenę detaliczną 50 zł.- W przypadku winnicy Golesz taka cena jest do zaakceptowania. Bo właściciel gwarantuje jakość - mówi Bruszewski. - Pytanie, czy pozostali polscy producenci także potrafią to zrobić. Oby..
W przypadku rodzimego wina określenie potencjalnego rynku przypomina wróżenie z fusów, bo nikt badań marketingowych nie robił. Jednak Bruszewski ocenia, że w całej Polsce 20-40 tys. osób, które chciałoby kupić - trochę na zasadzie miłej ciekawostki - butelkę polskiego wina w przedziale 30-50 zł. Na tzw. popularnego konsumenta (kupującego okazjonalnie wina za 20-30 zł w supermarkecie) zdaniem Bruszewskiego raczej nie ma co liczyć. Bo on zawsze wybierze bułgarską Sophię albo masową produkcję z Francji lub Włoch.
- Gdybym jednak ja miał się zajmować dystrybucją wina, np. z winnicy Golesz, to postawiłbym na gastronomię. Jestem dziwnie spokojny, że restauracje w samym tylko Krakowie byłyby w stanie kupić całą jej roczną produkcję i sprzedawać po 70-100 zł za butelkę... Ba, trudność z kupnem tego wina tylko powiększałaby jego mit - mówi Bruszewski.
Myśliwiec pozostaje ostrożny. - Kłopot może być z siłą roboczą. Brakuje robotników, którzy wiedzą, jak opiekować się winnicą. Dlatego takie gospodarstwa powinny być rodzinne - dodaje. Dodatkowa zachęta: rolnik, który chciałby spróbować przekwalifikować się na producenta wina, będzie mógł wystąpić o unijną dotację (zmiana profilu produkcji jest dotowana).
Idealnie by było, gdyby przy winnicy prowadzono jeszcze agroturystykę. Wówczas goście pensjonatu mogliby pić do kolacji wino, którego produkcję oglądaliby na własne oczy. Taki model z powodzeniem sprawdza się we Włoszech.
Stworzenie winnic na Podkarpaciu stało się oficjalnym priorytetem miejscowego samorządu. Urząd marszałkowski województwa podkarpackiego oraz gminy zrzeszone w Związku Gmin Dorzecza Wisłoki (z siedzibą w Jaśle) przystąpiły nawet do wdrażania projektu pilotażowego "Podkarpackie winnice". Myśliwiec będzie w nim jednym z liderów szkoleń dla zainteresowanych rolników.
Nowe szanse, ale kłopoty też...
Wejście Polski do Unii Europejskiej - choć wiązało się ze zmianą ustawy winiarskiej - oznacza jednak dla Myśliwca także potencjalne kłopoty, których chyba się nie spodziewał. Może zagrozić jego podstawowej działalności, czyli sprzedaży sadzonek. A wszystko przez... nieprzemyślaną decyzję polskich urzędników sprzed kilku lat.Prawo unijne (jedna z dyrektyw) stanowi bowiem, że do obrotu może być dopuszczony tylko ten materiał genetyczny, który jest "kwalifikowany", znaczy taki, który - nieco upraszczając - ma oparcie w oficjalnym rejestrze odmian dopuszczonych do uprawy.
Tymczasem polski rejestr winorośli został... zlikwidowany w 1996 r. Z prozaicznego powodu: instytutowi naukowemu, który rejestr oficjalnie nadzorował, brakowało pieniędzy na badania. Jako oficjalny powód tej decyzji podano: "brak zainteresowania uprawą tego gatunku".
- Akurat wtedy, gdy zainteresowanie winoroślą w Polsce zaczęło wyraźnie wzrastać! - denerwuje się Myśliwiec. Ponieważ nie można oszczędzać na jabłkach, skreślono winogrona. Że niby nikomu do szczęścia niepotrzebne.
- No i teraz mamy kłopot. Bo w trakcie negocjacji polscy negocjatorzy nie poprosili, tak jak np. Holendrzy czy Duńczycy, o okres przejściowy - mówi Myśliwiec. - Unijna dyrektywa, która ma wejść w życie od 1 maja, stanowi, że do sprzedaży można wprowadzać tylko te sadzonki, które są kwalifikowane.
Podstawowa działalność Romana Myśliwca, ta, która przez lata pozwalała mu utrzymać rodzinę i poświęcać się pasji produkcji wina, teraz stoi pod znakiem zapytania. Chyba że rząd (na wniosek ministra rolnictwa) jednak zwróci się do Brukseli z prośbą o 13-15-letni okres przejściowy. Tyle czasu potrzeba, żeby utworzyć rejestr.
Jeżeli i ta sprawa wkrótce się wyjaśni - korzystnie - Roman Myśliwiec będzie mógł wypić toast za wejście do Unii. Polskim, europejskim winem spod Jasła.
Konrad Niklewicz
Gazeta Wyborcza 27 kwietnia 2004r.
Gazeta Wyborcza 27 kwietnia 2004r.