Cabernet z Mazowsza
To nie żart: prawdziwe wino produkowane jest już także w Polsce
Za chwilę powstanie kolejny już rocznik polskiego wina. Nie z jabłek czy porzeczkowego. Prawdziwego wina. Także w Polsce, dla kilkuset ludzi parających się uprawą winorośli, początek jesieni to kluczowa pora dla winiarzy z półkuli północnej. Z globalnego punktu widzenia można by polskich winiarzy w zasadzie pominąć. Według danych GUS, w 2005 r. było w naszym kraju wprawdzie prawie 2 tys. winnic, ale ich łączna powierzchnia wynosiła raptem 155 hektarów. Nawet jeśli nieoficjalnie mówi się o ponad dwustu, wciąż są to uprawy mikroskopijne.
Najmniejszy węgierski region winiarski - Somló, okupujący stoki jednego tylko, i to niedużego wulkanu, zajmuje ponad 700 hektarów i uchodzi za bardzo mały. Tymczasem jeśli winnica w Polsce przekroczy rozmiarami hektar, jest postrzegana jako całkiem spora. A jednak grupa zapaleńców stale rośnie i nie są to "działkowcy", ale ludzie poważnie myślący o produkcji i sprzedaży wina, które spełni wymogi stawiane przez UE i będzie po prostu smaczne, a nie tylko "ciekawe".
Rodzina Myśliwców jest najbardziej doświadczonym polskim producentem win. Na liczącej półtora hektara parceli uprawia 5 tysięcy winorośli |
Rondo suwalskie
Pod koniec czerwca 2006 r. kilkudziesięciu producentów zjechało do Warszawy na pierwszy Konwent Polskich Winiarzy zorganizowany przez Polski Instytut Winorośli i Wina (!) oraz Magazyn Wino. Zaproszeni byli tylko ci, których winnice przekraczają obszar pięciu arów i są obsadzone odmianami winorośli dopuszczonymi przez Brukselę. Tuzin winiarzy zdecydowało się pokazać swoje wina na degustacji. Był zatem i słodki cabernet sauvignon spod Warszawy, i niemal mineralny hibernal z okolic Kazimierza Dolnego nad Wisłą, apetyczny seyval blanc z winnic pod Nową Solą w Lubuskiem. Były czerwone wina z "wziętej" w Polsce odmiany rondo, nawet z tak kuriozalnych, zdawałoby się, okolic, jak Suwałki czy Mazury. Była znakomita sibera z Podkarpackiego, która w degustacji w ciemno wygrałaby z niejednym winem morawskim. Konwent Polskich Winiarzy pokazał, że smaczne wina powstają dziś w niemal całym kraju.Nasza tradycja winiarska była uśpiona przez dziesięciolecia. Mylą się jednak ci, którzy sprowadzają ją jedynie do Zielonej Góry czy krakowskich piwnic, w których szlachta starzyła tokaj. Wino uprawiało się powszechnie na południu kraju, o czym świadczą zachowane do dziś nazwy wsi czy osad. W Gołuchowie w Wielkopolsce zachowały się do dziś krzewy z zasadzonej w 1878 r. winnicy. Wino robiono też chętnie na Podolu, a więc poza granicami dzisiejszej Polski. Pochody winiarskie w Zaleszczykach organizowano jeszcze w latach 30. XX wieku.
Niewielu współczesnych winiarzy ma szansę wykorzystać wiedzę przodków, choćby tę sprowadzającą się do kwestii, gdzie winnicę posadzić. Winiarze włoscy czy francuscy takich problemów nie mają. Najlepsze siedliska pod uprawę winogron są już rozpoznane. Nowe polskie winnice są zaś efektem poszukiwań, niekiedy sadzone z przypadku. Wydaje się jednak, że te "przypadkowe" nasadzenia są już raczej pieśnią przeszłości. Świadczy o tym choćby przykład małej, ale dającej świetne wina Kolonii Rusek nieopodal Rynu na Mazurach. Jej właściciel Wiktor Bruszewski, nim zdecydował się na posadzenie krzewów, starannie wybrał miejsce: strome, opadające ku jezioru zbocze o południowo-zachodniej ekspozycji, dobrze osłonięte od wiatru. Pomagał mu w tym jeden z najlepszych specjalistów w dziedzinie uprawy i produkcji wina w Polsce - Wojciech Bosak z Polskiego Instytutu Winorośli i Wina. Jeszcze kilka lat temu Bosak zajmował się głównie prowadzeniem degustacji dla miłośników wina. Dziś dziesiątki osób zapisują się na jego kursy winogrodnictwa i winiarstwa.
Roman Myśliwiec jest dobrym duchem polskiego winiarstwa, z pewnością najbardziej doświadczonym producentem, przede wszystkim zaś niestrudzonym eksperymentatorem. Swą winnicę Golesz pod Jasłem założył w 1982 r. Dziś w liczącej półtora hektara parceli uprawia 5 tys. krzewów, w tym wiele przysłanych ze stacji badawczych z Węgier, Mołdawii, Rosji, Ukrainy, Czech i Niemiec, ale też ze Stanów Zjednoczonych i Kanady, a więc krajów o zdecydowanie chłodnym klimacie.
Myśliwiec przyznaje, że jego głównym celem jest sprawdzanie przydatności poszczególnych odmian do polskich warunków pogodowych. Utrzymuje się ze sprzedaży sadzonek i ma już całe grono "wychowanków" - ludzi, którzy w Goleszu uczyli się winiarstwa. Trudno wymyślić typ wina, którego nie próbował robić ten "polski Dionizos": białe, czerwone, wytrawne i słodkie, wzmacniane, z późnych zbiorów. Jego naśladowcy wystawią mu kiedyś pomnik, bo przeciera szlaki, z których skorzystają ci, którzy już za kilka lat będą robić w Polsce wino na dużą skalę.
Na drugim biegunie polskiego winiarstwa stoi rodzina Jaworków, właściciele największej w kraju winnicy, liczącej 16,8 ha. Zaczynali w 2000 r. jako hobbyści. Dziś robią wino, eksperymentują z miodami, prowadzą szkółkę sadzonek. Ich gospodarstwo stanie się modelowe dla wielu winiarzy. Produkcja wina jest w nim częścią biznesu, ale i efektem pasji. "Chcemy odtworzyć szczepy winorośli, które były uprawiane na Dolnym Śląsku przed 1945 r." - piszą Jaworkowie.
Trzeciego września Winnica Miękinia reprezentowała swój region na zielonogórskim Winobraniu - swoistym festiwalu wina, zorganizowanym w dawnej winiarskiej stolicy Polski. Był jarmark winobraniowy; winobraniowy lunapark dla dzieci; w Domku Winiarza zorganizowano spotkania z producentami wina; odbyły się nocny bieg Bachusa i turniej tenisowy Bachus Cup.
Wina biurokracji
Wciąż łatwiej jest sprowadzić do nas wino z Nowej Zelandii, niż wprowadzić do obrotu wina wyprodukowane w Polsce. Powodem są koszty wynikające z ustaw obejmujących winiarzy. Zgodnie z prawem wino można bowiem robić tylko na terenie tzw. składu podatkowego. Myśliwiec twierdzi, że warunki jego prowadzenia są niełatwe do spełnienia nawet dla dużych producentów. - Tym bardziej w odniesieniu do rocznej produkcji rzędu 2-3 tys. litrów wina o wartości kilkunastu tysięcy złotych wymogi te wydają się absurdalne. A właśnie o takiej skali produkcji myśli większość rolników, którzy już posadzili lub zamierzają sadzić winnice - mówi "polski Dionizos". - 0 wydaniu zezwolenia na prowadzenie składu decyduje naczelnik urzędu celnego. Może odmówić wydania zezwolenia na podstawie tak enigmatycznego argumentu wytrycha, jak "zagrożenie ważnego interesu publicznego". Zezwolenie może być cofnięte (a to oznacza zaprzestanie produkcji) choćby z powodu zalegania 7 dni ze składką ZUS - zżyma się Myśliwiec.Ubezpieczenia społeczne to zresztą kolejny problem winiarzy. Zgodnie z prawem muszą oni łożyć na ZUS, a nie jak rolnicy na tańszy KRUS. - Wytwarzanie wina z upraw winorośli jest działalnością rolniczą! To od przyrody przecież zależy, jaki będzie plon. Nie można oczekiwać, aby winiarz płacił ZUS jak przedsiębiorca. Przecież tak jak w rolnictwie mogą się zdarzyć susza, gradobicie, mrozy i wina nie będzie - mówi Bruszewski.
Problemy te zdają się nie zniechęcać winiarzy. Wierzą, że już wkrótce będą mogli swym winem nie tylko częstować, ale też je sprzedawać. Że wino stanie się wabikiem przyciągającym gości do gospodarstw agroturystycznych. Wierzą wreszcie, że z roku na rok ich wino będzie po prostu lepsze.
Tomasz Prange-Barczyński
fot. Robert Pałka
Wprost nr 38 24 X 2006
fot. Robert Pałka
Wprost nr 38 24 X 2006